W Polskę (nie) wierzę? - "Garnitur prezydenta" reż. Cezary Iber, Wrocławski Teatr Współczesny




„Garnitur prezydenta” w reżyserii Cezarego Ibera (wg dramatu Maliny Prześlugi) to zjadliwa satyra na „małą” polskość. Małość rozumieć tu należy przede wszystkim jako bezmyślność, zaściankowość i ślepe podążanie za ogólnie przyjętą ideologią. W spektaklu aktualne tematy społeczno-polityczne zestawione z narodową symboliką (przedstawioną zresztą w nieco drwiącym tonie) okazują się miałkie, banalne, niemądre. Trudno się dziwić, że w recytowanym na scenie Katechizmie polskiego dziecka Bełzy zabrakło słów w Polskę wierzę.



Akcja przedstawienia, rozbita na cykl poniekąd niezależnych epizodów, rozgrywa się w mieście naznaczonym politycznym skandalem: ktoś narobił na garnitur prezydenta. Wybryk ów staje się pretekstem do tworzenia licznych teorii spiskowych, podejrzeń o sabotaż, a w końcu – bezsensownego dążenia do ogólnoświatowego konfliktu. Tytułowy garnitur funkcjonuje jako samodzielny sceniczny byt (w jego roli występuje bardzo dobry Tadeusz Ratuszniak): jest on swoistym alter ego bezwolnego, jąkającego się, dziecinnego prezydenta (świetny Piotr Łukaszczyk). Garnitur stanowi zestaw społecznie oczekiwanych i akceptowanych ról, zachowań, sposobów komunikacji; jest ponadosobowym tworem, maską dla ludzkiej małości i głupoty. Rozdwojenie prezydenckiej postaci to zabieg dający efekty komiczne, a zarazem prowokujący do rozmyślań nad istotą politycznej gry, w której więcej teatru niż prawdy.



Wśród świadków skandalu znajdujemy plejadę przerysowanych postaci rodem z narodowo-literackiej mitologii. Nadaktywny Bocianek (Tomasz Orpiński) opisuje aktualne wydarzenia zblazowanemu Orzełkowi (Zdzisław Kuźniar). Mickiewicz (Krzysztof Kuliński), którego bytność w mieście uprawniona jest tkwieniem w sercach prowadzi romantyczno-nowoczesne spory ze Słowackim (Piotr Bondyra): obaj przedstawieni zostali w kostiumie opuszczających grobowce żywych trupów. Obok wieszczów na scenie pojawiają się Tuwimowskie postaci Pani Słowikowej (Jolanta Solarz) i Ptasiego Radia (zagranego i wdzięcznie rozśpiewanego duetu Marii Kani i Dominiki Majewskiej). Paradoksalnie najciekawsze okazują się postaci stereotypowych „zwykłych” Polaków. Kowalska (znakomicie zagrana przez Ewelinę Paszke-Lowitzsch) to obywatelka zaczytana  w tej samej wciąż gazecie, w której mowa o „zamachu”; Bardzo Charakterystyczny Człowiek (równie dobry Krzysztof Boczkowski) wiecznie mylony z kimś innym everyman opowiada ukradzione innym historie, posługując się cudzymi słowami.



Aktorzy bardzo dobrze sobie radzą z językowymi niuansami tekstu Prześlugi i pozwalają wybrzmieć ukrytym w nim żartom. Efekty komiczne widoczne są nie tylko w prezydenckich przemówieniach, ale i infantylnych dyskusjach wieszczów czy monologach Słowikowej i Bardzo Charakterystycznego Człowieka.



Pod względem kompozycyjnym spektakl wyraźnie dzieli się na dwie części. Pierwsza jest bardzo spójna i dynamiczna. Partie dialogowe przeplatają się z fragmentami taneczno-muzycznymi (twórcą znakomitej muzyki do przedstawienia jest Maciej Zakrzewski). Układy choreograficzne nie posuwają akcji, lecz podkreślają swoistą bezwolność, marionetkowość postaci. Warstwa świetlno-dźwiękowa to zresztą wielka zaleta przedstawienia: zmieniające się w tle multimedialne animacje (aut. Michał Jankowski) stanowią niby-oniryczne dopełnienie słów i działań bohaterów.



Druga, „apokaliptyczna” część spektaklu, następująca po lirycznej scenie zachodu słońca, razi nieco przeładowaniem środków wyrazu, a finałowa rozmowa Orzełka z chłopcem (przeuroczy Ernest Lisowski) na tle wcześniejszych scen wypada wręcz banalnie. Ciekawym podsumowaniem całości jest bardzo dobry monolog Krzysztofa Zycha w roli ocalałego z zagłady Mężczyzny z toi-toja: scenę zamyka efektowny estetycznie układ choreograficzny wszystkich aktorów, poruszających się w kłębach czerwonego dymu.



„Garnitur prezydenta” to przedstawienie dobrze zagrane, z ciekawą scenografią (ukłon w stronę Michała Araszewicza), lecz inscenizacyjnie nierówne. Może wynika to z faktu, że w samym tekście Prześlugi brak wyrazistego punktu kulminacyjnego i regularnego rozłożenia napięć. Bunt wobec społeczno-politycznej sytuacji Polski teraźniejszej, w którą wymierzone jest ostrze satyry, stopniowo wypala się wobec braku pozytywnej odpowiedzi na to, co poddane krytyce. Zbytnia dosłowność „owczego pędu” (do którego nawiązuje się w pierwszych i ostatnich scenach spektaklu) wypada blado choćby w zestawieniu z symbolicznie niepokojącym zastosowaniem dziecięcej wyliczanki Gąski, gąski, do domu.



Spektakl stwarza widzowi przestrzeń do obśmiania polskiej przaśności i wierności przebrzmiałym hasłom, więcej w nim jednak humoru niż refleksji. Jako widowisko typowo rozrywkowe sprawdza się bardzo dobrze – jeśli przymkniemy oko na formalno-kompozycyjny chaos: nawet bardzo dobrze.

Komentarze

Prześlij komentarz