Balladyna
spełnieniem marzeń o polskiej Lady Makbet? W nowym spektaklu
Agnieszki Olsten skojarzenie tych dwóch postaci jest
bezwzględnie uprawnione. Jej Balladyna (wielka, drapieżna rola
Agnieszki Kwietniewskiej) to nie tylko silna i niezależna kobieta,
zmierzająca po trupach do celu, ale i heroina świadomie dążąca
do samorealizacji w wielkiej polityce świata zdominowanego przez
mężczyzn.
Pragnienie
władzy i poszukiwanie jej metafizyczno-religijnego umocowania jest
bardzo istotnym wątkiem przedstawienia. Już w pierwszych jego
scenach teksty zaczerpnięte z „Genesis z ducha” mówiące
o służbie, panowaniu i poświęceniu świetnie korespondują z
wypowiedziami Popiela (Artur Caturian) o legendarnej koronie
podarowanej polskiemu władcy przez jednego z trzech mędrców
i pobłogosławionej przez Dzieciątko Jezus, której obecność
zapewniała państwu pokój i dobrobyt. Korona jest od początku
symbolem pomyślności, wyzwolenia od „wszeteczeństwa”, ale i
władzy absolutnej – bo z boskiego nadania. Balladyna zrazu gra
rolę zbolałej wieszczki, cierpiącej z powodu moralnego upadku
państwa; jej troska o dobro wspólne stale kłóci się
jednak z osobistą ambicją.
„Prehistoryczność”
akcji dramatu podkreśla skromna, lecz wyrazista scenografia Olafa
Brzeskiego. Gościmy bowiem w przedziwnym nie-miejscu,
przypominającym plastyczną pracownię, stanowisko archeologiczne i
plac budowy w jednym (w centrum znajduje się zastawiony iglastymi
gałęziami i figurynkami stół kreślarski, po prawej stronie
sceny stoi potężny metalowy trójnóg z opuszczanym na
kołowrotku łańcuchem, zwisającym nad wyłożonym czarną folią
„basenikiem”). Obraz świata łączy w sobie industrialność z
baśniowością – w tle widoczny jest ogromny, osmalony pień i
abstrakcyjny obraz Beaty Rojek, w którym dominuje groźna
czerń. Ukryta w „baseniku” korona Popiela to zaś solidnie
rozgałęziony konar, przypominający błyskawicę (zgrabne
przywołanie motywu gromu z ostatniej sceny dramatu Słowackiego!).
Baśniowe postaci pojawiają się na scenie jakby mimochodem, są
wyraźnie na drugim planie wobec realistycznej historii tytułowej
bohaterki, acz ich rysunek jest niezwykle efektowny: Goplana (Justyna
Antoniak) jest nagą, niebieską nimfą w toczku wyglądającym jak
egzotyczny kwiat lub otwarta paszcza minoga, pomalowany na czarno
Chochlik (Artur Caturian) przypomina nieco Ariela z adaptacji
Szekspirowskiej „Burzy” Julie Taymor.
Paradoks
spektaklu polega na tym, że to główna bohaterka, mimo
licznych obciążających sumienie grzechów i grzeszków,
budzi najwięcej sympatii. Świetna gra aktorska Agnieszki
Kwietniewskiej i Ewy Szlempo sprawia, że sceny dialogów
Balladyny i Aliny z niemal podniośle rymowanych tekstów
dramatu stają się soczystymi słownymi przepychankami. Alina
(wyglądająca zresztą jak ofiara przemocy domowej, z podbitym okiem
i ręką na temblaku) jest złośliwa i wyniosła – trudno w
siostrzanym sporze nie stanąć po stronie morderczyni. Również
w scenie relacjonowanej przez Balladynę rozmowy z matką, która
jawi się jako zgorzkniała i złośliwa starucha, ów moralny
niepokój mocno nas uwiera.
Wobec
niezależności i siły kobiecych postaci męscy bohaterowie, tylko z
pozoru obdarzeni gwałtownością i mocą, funkcjonują jako marne
figurki, środek do celu. Kirkor (bardzo dobry Adrian Kąca) gra
uwodzicielskiego macho, popisuje się przed siostrami quasi-operową
arią, przerywaną przez dyrygencko-trenerski (kobiecy!) głos z
offu, sprowadzający go do poziomu marionetki. Fon Kostryn (Błażej
Wójcik) jest metodycznie milczący i wycofany, beznadziejnie
ufny i wręcz schizofrenicznie radosny. Jedyną postacią, która
ma w sobie niepokojącą namiętność, jest Grabiec (świetny Konrad
Imiela) wokół którego Balladyna krąży jak
zdenerwowana lwica. Kiedy bohater zostanie jednak uwieńczony koroną
Popiela i odkryje w sobie władcze ambicje, przyłapany przez
Balladynę na „politykowaniu”, będzie się tłumaczył jak mały
chłopiec („Króluję!”). Siła tytułowej postaci
uwydatnia się również w ostatnich scenach spektaklu –
Balladyna zrzuca ozdobioną odwróconym orłem suknię i w
czarnym stroju jako ostatni monolog wygłasza tekst „Uspokojenia”
Słowackiego. W tym czasie Olaf Brzeski, od początku dopełniający
scenografię rysowanymi na żywo obrazkami, kreśli jej portret,
widoczny na ekranie do końca przedstawienia.
„Balladyna”
Olsten jest spektaklem na wskroś nowoczesnym, bezbłędnie zagranym.
Napięcia rozpisane na dialogi i piosenki (zwłaszcza pierwszą pieśń
Balladyny i śpiewny monolog Aliny/Jaskółki) rozkładają się
równomiernie. Świetna muzyka Kuby Suchara z
charakterystycznymi, powtarzalnymi i wpadającymi w ucho motywami
nadaje przedstawieniu pulsujący rytm. „Balladyna” na nowo
odczytana, osadzona w historycznym bezczasie staje się nie tyle
opowieścią o winie i karze, co o wybujałych ambicjach, na które
świat nie jest jeszcze gotów. Zwłaszcza w przypadku silnych
kobiet, dla których wolność to tylko przerywnik między
wieloma uwikłaniami.
Komentarze
Prześlij komentarz