Drohobycz,
którego już nie ma, skrywa gęsta mgła. Mgła czasu, historii,
młodzieńczej melancholii i dojrzałego wspomnienia. "Xięgi
Schulza" w reżyserii Jana Szurmieja, spektakl oparty na
motywach opowiadań Brunona Schulza ("Sklepów cynamonowych"
i "Sanatorium pod klepsydrą") a także jego "Xięgi
bałwochwalczej", to oniryczny seans i wędrówka pod prąd
czasu, który dawno przeminął.
Przedstawienie, przygotowane z wielkim rozmachem
scenograficzno-kostiumowym (za scenografię odpowiedzialny jest
Wojciech Jankowiak, za kostiumy zaś – Marta Hubka), zrealizowano w
konwencji musicalu. Choć reżyser zapowiadał, że na scenie Teatru
Polskiego nie zamierzał "robić Broadwayu", postawił
przede wszystkim na efektowne songi połączone z kunsztownymi
układami choreograficznymi. Te rozśpiewane i roztańczone fragmenty
przedstawienia (z żywiołową muzyką Marcina Partyki) są w nim
najatrakcyjniejsze i odpowiadają za podtrzymanie dynamiki akcji.
Głównym bohaterem jest Józef, postać rozdwojona – równocześnie
dziecko, mieszkające z ojcem-Jakubem, kupcem bławatnym, w mitycznym
Drohobyczu i wspominający zamierzchłe czasy dorosły, alter ego
Schulza (małego Józia gra Michał Stawiski, dorosłego – Dariusz
Bereski). Triada bohaterów (Józio-Józef-Jakub) wyłania się z
gęstej, podświetlonej na fioletowo mgły w pierwszej scenie
spektaklu. "Teraz" i "kiedyś" współistnieją
ze sobą w uniwersalnym bezczasie, a akcją rządzi logika ulotnej
pamięci, która niektóre szczegóły uwyraźnia, inne zaś rozmywa.
Ruina mitycznego kraju dzieciństwa Józefa uwidoczniona jest poprzez
wprowadzenie na scenę potężnych makiet drohobyskich kamienic,
metalowych, pustych w środku, jakby spalonych. Pomiędzy tymi
mrocznymi domami przechadzają się postaci w przedwojennych
kostiumach, niby niewyraźne cienie przeszłości.
Ton kolejnym opowieściom Józefa nadają pieśni, melancholijne,
rubaszne, smutne i zabawne. Nad sceną, na bardzo operowej
platformie, dzielącej przestrzeń na dwa poziomy, przechadza się
Lunarna Bogini (obdarzona świetnym wokalem Roksana Vikaluk) – to
ona zazwyczaj inicjuje songi, do których włącza się grupa młodych
i zdolnych aktorów. Spektakl nabiera werwy w pierwszej musicalowej
scenie – w piosence o ulicy Krokodyli scena zaludnia się
eleganckimi kokotami i korzystającymi z ich usług dżentelmenami;
pośród śpiewających i tańczących aktorów jeżdżą dorożki.
Równie urokliwe songi wykonywane są podczas sceny przechadzki Józia
w parku (aktorzy tworzą wówczas senny korowód postaci w łagodnych,
bieliźnianych barwach) czy występu cyrkowców przerwanego
wkroczeniem grupy chasydów.
Motywy i wątki charakterystyczne dla twórczości Schulza tworzą na
scenie osobliwy konglomerat. Trudno znaleźć dominujący i
konsekwentnie rozwijany wątek, mamy do czynienia raczej z paradą
luźno połączonych scen, toteż napięcie raz sięga zenitu, raz
opada z bezradnym westchnieniem. Wydawałoby się, że osią
kompozycyjną przedstawienia jest ukazanie relacji Józefa i ojca
(zwłaszcza że motyw poszukiwania Jakuba powraca wielokrotnie w
rozmowie chłopca ze służącą – Adelą: "Gdzie schowałaś
ojca?"). Wspołistnieje on jednak z ukazywaniem mitycznego kraju
dzieciństwa i sugestii nadchodzącej śmierci i wojny. Na pierwszy
plan wysuwa się również często motyw poruszony przez Schulza
przede wszystkim w "Xiędze bałwochwalczej" – rozbuchana
i dominująca kobiecość.
Pojmowanie kobiecości silnie wiąże się z motywem natury, ciała,
dojrzewania bohatera. Skorelowano go także z wyrazistym w
pierwoworze literackim wątkiem kreacyjnym, wyrażonym w metaforze
manekina. Uosobieniem Kobiety okazuje się przede wszystkim Adela, w
kilku scenach również Bianka – pierwsza miłość bohatera. Obie
bohaterki pojawiają się na scenie w podobnej sekwencji – wwożone
są na ruchomym łożu, kierowanym przez wijących się lubieżnie,
odzianych w skąpe skórzane stroje młodzieńców. Ofiarą dzikiej
kobiecości pada w jednej ze scen Jakub; manekin staje się symbolem
fallicznym, poddanym władzy Adeli.
Składające się na spektakl sceny nie tworzą spójnej historii.
Jak kolorowe szkiełka w kalejdoskopie pozwalają widzom podglądać
ulotne fragmenty rzeczywistości zawieszonej gdzieś pomiędzy
historycznym konkretem a iluzją sennego marzenia. Osobliwe piękno
scen śpiewanych łączy się z melancholią monologów Józefa i
jego rwących się rozmów z innymi postaciami, przede wszystkim z
ojcem i przyjacielem – Szlomą.
O ile pod względem śpiewno-ruchowym przedstawienie prezentuje się
niezwykle okazale, o tyle blednie w partiach dialogowych. Większość
aktorów popada niestety w niepotrzebny patos, uroczyście
wygłaszając swoje kwestie i oddalając je tym samym od
wiarygodności swobodnej komunikacji. Poetyckość języka nie musi
zakładać jego nienaturalności, szkoda, że genialność tekstów
Schulza nie wybrzmiała do końca właśnie poprzez ową
niezrozumiałą posągowość. Najbardziej żywą i wieloznaczną z
postaci okazuje się Szloma w wykonaniu Mariusza Kiljana.
"Xięgi Schulza" są przedstawieniem świetnie dopracowanym
pod względem formalnym, dramaturgicznie jednak nierównym. Jeśli
jednak widz uzbroi się w cierpliwość, przeczeka sentymentalne i
dłużące się epizody, by dać się ponieść niesamowitej energii
muzyki, śpiewu i tańca – wyjdzie z teatru zadowolony.
(fot. Jan Oborski; z materiałów teatru)
Komentarze
Prześlij komentarz