“Garbus” w reżyserii Marka Fiedora wydobywa z
pełnego absurdów, słownych nieporozumień I groteskowych sytuacji dramatu
Sławomira Mrożka melancholijną historię o irracjonalnym lęku przed Innym. Wykreowany
na scenie świat cechuje przy tym swoista ulotność, niepokojące przeczucie
schyłkowości. Największy niepokój budzi jednak śmierć międzyludzkiego zrozumienia
i akceptacji.
Dramatyczne napięcie rodzi się w relacjach czwórki
głównych bohaterów, spędzających wakacje w wiejskim pensjonacie. Baron (Wiesław
Cichy) i Baronowa (Zina Kerste) są małżeństwem w średnim wieku, wyraźnie sobą
zmęczonym i rozczarowanym. Onek (Krzysztof Boczkowski) i Onka (Maria Kania) to
para młodych intelektualistów przekonanych o idealności swego związku. Pragmatyczny
prawnik i nadwrażliwa artystka zdradzają jednak w rozmowach różnice zdań i nie
dające się ukryć drobne uszczypliwości. Przeciwwagę dla tego czworokąta stanowi
wycofany i rozczarowany ludzkością Student (Marcin Łuczak).
Tytułowy Garbus (Maciej Tomaszewski) – właściciel pensjonatu
jest postacią dość małomówną, raczej obserwatorem niż bezpośrednim uczestnikiem
zdarzeń. Jego baczne spojrzenie z umieszczonego z tyłu sceny ekranu towarzyszy
poczynaniom bohaterów niczym czujny wzrok Wielkiego Brata. „Naturalny, lecz
nienormalny” Garbus budzi święte oburzenie Onka, który brzydzi się jego kalectwem,
innością, nieprzystawalnością do społecznych oczekiwań. Postać Garbusa jako
Innego, wobec którego można przyjąć skrajne postawy – od akceptacji po jawną wrogość
– staje się przedmiotem quasi-filozoficznych dywagacji Barona i Onka. Próby jego
„oswojenia” czy „unormalnienia” (poprzez rozmaite towarzyskie prowokacje)
owocują morzem paradoksów i paradą absurdów. Inność, która budzi niezrozumienie,
skojarzona jest w spektaklu nie tylko z tytułową postacią. O powszechnej wrogości
i podejrzliwości mówi także Nieznajomy (Maciej Kowalczyk) wprowadzający klimat
niepokoju, nieokreślonego nadzoru, kontroli. Garbus, który w ostatniej scenie przedstawienia
pojawia się na ekranie w podwojonej postaci, zdaje się jawnie drwić z fałszu pozostałych
bohaterów, obserwując ich czujnie, acz z przymrużeniem oka.
W spektaklu posłużono się skromną, umowną scenografią:
drewniane krzesła, stół i beznogi fortepian przykryte są zrazu białym płótnem.
Pod stopami aktorów zieleni się miękka murawa, zwijana w rolki w miarę postępów
przedstawienia. Ujawnione pod nią rozbite, spróchniałe podłogowe klepki, zwiastują
miałkość świata bohaterów i jego stopniowe rozsypywanie się w proch. Pojawianiu
się na scenie Garbusa towarzyszy przypominające elektryczne zwarcie migotanie świateł.
Pod względem ruchu scenicznego spektakl jest mało intensywny, skupia się przede
wszystkim na statycznym dialogu. Za swego rodzaju punkt kulminacyjny można zatem
uznać scenę onirycznego tańca Barona, samotnie wirującego na scenie w chmurze papierosowego
dymu. Finałowe sceny cechuje melancholia wynikająca z milczącej obecności postaci
na scenie, stopniowe wyłączanie ich z rozmowy. Istotą ostatniego dialogu Barona
z Garbusem jest zwrot „nie ma”, oznaczający zanikanie, odchodzenie w przeszłość,
uniwersalny brak.
Dobre aktorstwo pozwala na to, by wszystkie paradoksy
tekstu Mrożka wybrzmiały na scenie naturalnie i świeżo. Wiesław Cichy w roli nałogowego
manipulatora, który wciąga innych w sieć kłamstw jedynie dla własnej satysfakcji,
świetnie ukazuje połączenie Baronowego wyrachowania z małżeńskim
niespełnieniem. Zina Kerste jako Baronowa jest pełna goryczy, rozczarowana,
zmęczona, Maria Kania jako Onka – żywiołowa i młodzieńczo naiwna. Krzysztof Boczkowski
jako Onek wydobywa ze swej postaci tony tragikomiczne, ukazując miałkość poglądów
bohatera i jego emocjonalne zagubienie.
„Garbus”, pozbawiony inscenizacyjnych fajerwerków,
skupia się na słowie, interakcji, dialogu. Obnaża przy tym pozorność
komunikacji, wskakując na inność nie jako wyzwanie, lecz jako niepodatną na
oswojenie obcość. Rozmowy postaci uwydatniają absurdalność barier ludzkiego
myślenia i nietrwałość reakcji obronnych.
Humor podszyty jest żalem, czy może raczej żałością, i melancholią. A gorzki
śmiech ławo zamiera na ustach – i bohaterów, i widzów.
Komentarze
Prześlij komentarz