"Gwiazda" - reż. Krzysztof Czeczot - Wrocławski Teatr Współczesny




Starość, samotność, zapominanie i zapomnienie – oto rzeczywistość tytułowego bohatera „Gwiazdy” w reżyserii Krzysztofa Czeczota. Monodram Macieja Tomaszewskiego według dramatu Helmuta Kajzara jest intymną opowieścią o człowieku-aktorze i jego życiu, które jest teatrem.

Tomaszewski występuje w kameralnej przestrzeni przypominającej pokój/garderobę z umieszczonym w tle złożonym z telewizyjnych ekranów oknem na świat. Jego postać, zanurzona we wspomnieniach aktorka, przekazuje widzowi strzępki historii o tym, co minęło, w formie schizofrenicznego strumienia świadomości. Pozornie ucząc się nowej roli, mówi o swojej przebrzmiałej sławie, uzależnieniu od teatru i dojmującym lęku przed starzeniem się i śmiercią. Jesteśmy świadkami swoistego znikania tej postaci, zapominania drobnych szczegółów, bankructwa słów, które coraz mniej trafnie nazywają rzeczywistość.

Aktor występuje w wielu odsłonach/wcieleniach, zakładając wyciągane z szafy ubrania, przede wszystkim za duże białe futro, kojarzące się z luksusem i sławą, a równocześnie skażone drobnymi, krwawymi plamami na podszewce. Zwielokrotnienie ról w jednej postaci pozwala dostrzec wielowymiarowość aktorstwa jako swego rodzaju przekleństwa i nałogu. Cierpiąca z powodu zapominania bohaterka powtarza: „ja to grałam!” czy „co ja gram?”. Już w pierwszych scenach spektaklu mowa jest o tym, że gwiazda zrobi wszystko, by osiągnąć patos, któremu jednak niebezpiecznie blisko do śmieszności. Dzięki znakomitej grze Tomaszewskiego ani patos, ani śmieszność nie są zbyt nachalne, pozwalają podkreślić tragizm postaci zagubionej w rzeczywistości pozateatralnej.

W spektaklu wykorzystano oryginalne rozwiązania formalne. Widzowie otrzymują słuchawki, w których rozlega się głos aktora; towarzyszą mu również kwestie Tadeusza Łomnickiego pochodzące z radiowej adaptacji dramatu Kajzara. Wielokrotne powtarzanie tych samych zdań w dwugłosie daje efekt znaczeniowego nadmiaru, a semantyczna pustka zdaje się korespondować z egzystencjalną. Niepokoje bohaterki podkreśla i uwydatnia muzyka w wykonaniu Adama Milwiw-Barona i Pawła Konikiewicza.

„Gwiazda” jest intrygującą i melancholijną metateatralną grą. Tytułowa postać wciela się w rolę o roli, aktor gra aktora, a wygłaszane przez niego kwestie mówią o kończącym się życiu, któremu sens nadaje tylko teatralna gra. Finałowa scena, w której „prawdziwe” życie wdziera się w to sceniczne, pozwala wziąć całą historię w jeszcze większy nawias. Czy jako ludzie w rolach widzów dajemy się sprytnie i przewrotnie mamić teatralnym twórcom? Gdzie leży prawda? Warto zobaczyć „Gwiazdę”, by w swojej tożsamości widza poczuć się zaniepokojonym. I dać się wytrącić z równowagi.

Karolina Lubczyńska

foto: BTW Photographers Maziarz Rajter



Komentarze