Od czasów "Once" i "Zacznijmy od nowa" mam słabość do mądrych i niebanalnych filmów muzycznych. Przydarzyło mi się obejrzeć dwa kolejne, które może i bazują na prostych chwytach narracyjnych, ale ukazują terapeutyczną rolę muzyki w kontaktach międzyludzkich.
"Song one" (polski tytuł "Siła muzyki") to historia Frannie (Anne Hathaway), antropologa kulturowego, która gdzieś pośród marokańskich bezdroży dostaje wiadomość o wypadku brata, początkującego muzyka. Zrozpaczona poszukuje prawdy o Henrym, z którym bezmyślnie straciła niegdyś kontakt. Przeszukując osobiste rzeczy brata, natrafia na ślady jego uwielbienia dla muzyki Jamesa Forrestera (Johnny Flynn). Idzie na koncert Forrestera, któremu opowiada o bracie: tak zaczyna się przyjaźń (miłość?) tych dwojga. Film bywa przewidywalny i prze-romantyzowany, ale jest w nim jakieś ciepło i prostota wzruszenia ulotnością emocji i bliskości między ludźmi.
"Rudderless" (polski tytuł: "Bez kompasu" lub "Pod prąd") to natomiast historia zrozpaczonego ojca (rewelacyjny Billy Crudup), który zakłada zespół wykonujący piosenki autorstwa jego zmarłego syna. Muzyka stanie się dla niego terapią, antidotum na postępującą depresję, marazm i ucieczki w alkoholowe ciągi. Opis może i brzmi banalnie, ale filmowi daleko od banału. Debiut reżyserski aktora, Williama H. Macy, to rodzinny dramat, opowieść o trudnych relacjach, ale i pełna nadziei przypowieść o powrocie do życiowej równowagi po niespodziewanej tragedii.
Bardzo polecam. Do obejrzenia, posłuchania i przedumania.
A na zachętę kawałek muzyki:
Komentarze
Prześlij komentarz