VIII Międzynarodowy Festiwal Teatralny Dialog Wrocław, 17-24 października 2015 „Szepty i krzyki” (Toneelgroep Amsterdam)
Opowiadanie
o śmierci zawsze okazuje się niewystarczające, zbyt miałkie,
naznaczone bezradnością wobec jej radykalności i tajemnicy. W
filmie Ingmara Bergmana „Szepty i krzyki” umieranie jest przede
wszystkim samotnością, nawet pośród rodzinnych powiązań.
Spektakl Iva van Hove, który traktuje scenariusz filmowy jako
punkt wyjścia, ukazuje śmierć w mocno współczesnym,
klinicznym wymiarze: samotność zmienia się u niego w obcość,
bolesne wyalienowanie.
Reżyser podąża za literą Bermgmanowskiego tekstu,
część scen jest wręcz idealnym powtórzeniem filmowych
ujęć. Agnes (bardzo dobra rola Chris Nietvelt) leży na szpitalnym
łóżku w centralnym miejscu sceny. Obraz jej cierpiącej
twarzy śledzony jest okiem kamery i wyświetlany na stojącym przy
łóżku ekranie. Otacza ją sterylna biel i szkło: rodzinny
dom przeradza się w szpital, hospicjum; choć przypomina również
konstrukcje z programów typu reality show, które
umożliwiają nieskrępowane filmowanie bohaterów. W bliskim
otoczeniu Agnes porusza się przede wszystkim służąca, Anna (Maria
Kraakman): u Bergmana była ciepłą kobietą o obfitych kształtach,
która swoimi ramionami otaczała ból przyjaciółki;
w spektaklu jest drobna, dziewczęca, wydaje się bezradna wobec
cierpienia. Maria i Karin, siostry Agnes, znajdują się w znacznym
oddaleniu od jej łóżka, oddzielone od niej szybą: kiedy
podejmują próby zbliżenia się do siostry, ich ruchy są
niepewne, skrępowanie zaś starają się zatuszować nerwowym
chichotem.
U Bergmana umieranie Agnes przedstawione zostało przede
wszystkim poprzez bliskie ujęcia wykrzywionej bólem twarzy
bohaterki, jej ataków duszności; sama śmierć miała w sobie
powagę i spokój: Anna zamykała oczy kobiety, by złożyć je
głowę na poduszce. W spektaklu duży nacisk kładzie się na samą
cielesność, przeżywanie bólu, wyniszczenie spowodowane
ciężką chorobą. Agnes przez cały czas ciężko oddycha i jęczy:
nie pozostawia wątpliwości, że cierpi nieprzerwanie, że jej
krzyk: „nie wytrzymam tego” naprawdę sygnalizuje kres możliwości
znoszenia bólu. Choroba jest dla bohaterki również
zupełnym odarciem z intymności: na naszych oczach pozwala się
przebierać i zaspokaja potrzeby fizjologiczne. Agnes nie odchodzi
spokojnie. Jej śmierć jest ostatnim twórczym aktem chorego
ciała. Aktorka, przeraźliwie i przejmująco krzycząc, rozpościera
na scenie płachtę białego papieru, po której rozlewa farby;
tarzając się w kolorowym błocie, w końcu zastyga skulona. Jej
dramatyczny performance jest najmocniejszą sceną spektaklu.
Druga część przedstawienia, która rozpoczyna
się spokojnymi przygotowaniami do pogrzebu: Anna myje pobrudzone
farbą ciało Agnes, podczas gdy inni bohaterowie poruszają się po
scenie, organizując przestrzeń na nowo i wynosząc niepotrzebne
rekwizyty. Długa, niema sekwencja urządzania świata „po Agnes”
stanowi wprowadzenie do retrospektywnych scen z życia Marii i Karin.
Owo zatrzymanie akcji powoduje jednak osłabienie scenicznego
napięcia, widzom każe się zbyt długo czekać na dalszy ciąg
historii. Następujące później sceny w zestawieniu z
pierwszą częścią spektaklu wypadają dość blado. Wciąż
króluje w nich poetyka krzyku, która okazuje się nieco
męcząca. Maria i Karin (Halina Reijn i Janni Goslinga) rozmawiają
podniesionym tonem, są nerwowe, zaczepne. Brak im emocjonalnego
stonowania bohaterek filmu Bergmana. Historia romansu Marii i Doktora
opowiedziana została dość pobieżnie, zaś scena rozmowy Karin z
mężem skutkująca jej samookaleczeniem jest idealnym odtworzeniem
filmowego ujęcia.
Nieco inny niż w filmie wydźwięk ma również
zakończenie spektaklu. W obu przypadkach słyszymy Agnes
wspominającą chwile bliskości z siostrami, postrzegane jako jedyne
momenty szczęścia. W spektaklu bohaterka idzie jednak o krok dalej:
wypowiada się niejako o swoim życiu po życiu, w którym jest
miejsce na miłość i sztukę. W tym nowym życiu towarzyszy
bohaterce tylko Anna. W finale, podobnie jak w scenie śmierci,
posłużono się efektownym estetycznie obrazem z teatru cieni.
Widać, że Ivo van Hove nie czyta Bergmanowskiego
scenariusza na kolanach, lecz traktuje go jako źródło
inspiracji do opowiadania o odartej z dostojeństwa śmierci XXI
wieku. Multimedialność widowiska pozwala zyskać nowe spojrzenie na
główną bohaterkę i jej rodzinną historię. Reżyser nie
bawi się w subtelności, kładzie nacisk przede wszystkim na silny
efekt. O ile bowiem Bergman często zniża głos do intymnego szeptu,
van Hove cały czas mówi głośno i wyraźnie. Może tylko
wrzask jest słyszalny w dzisiejszej kulturze komunikacyjnego szumu?
Oto pytanie, na które każdy widz musi odpowiedzieć sobie
sam.
(tekst pisany dla "Dziennika Teatralnego": www.dziennikteatralny.pl)
zdj.: www.dialogfestival.pl
Komentarze
Prześlij komentarz