"Dziadów" część III reż. Michał Zadara - Teatr Polski


Dziadów” część III w reżyserii Michała Zadary konfrontuje romantyczne mity z mentalnością człowieka XXI wieku. Narodowa martyrologia i mesjanizm są u niego podszyte bardzo ludzkim zwątpieniem. Podniosła religijność zderza się z kryzysem wiary, a wielkość misji romantycznego poety – z artystycznym narcyzmem.

Już w inscenizacji części I, II i IV reżyser udowodnił, że połączenie klasycznego podejścia do litery tekstu i nowoczesnych form wyrazu w adaptowaniu Mickiewicza sprawdza się wyśmienicie. W części III mamy więcej scen „tradycyjnych”, z wykorzystaniem kostiumów z epoki i gigantycznych malowideł w tle (przedstawiających zachmurzone niebo lub kolejne wnętrza, w których rozgrywają się sceny dramatu). Wierne podążanie za wskazówkami poety, zawartymi w didaskaliach, sprawia, że „scena śpiewana” balu u senatora w istocie przeradza się w operowe mini-widowisko, połączone z kunsztownym układem tanecznym. Klasyczne podejście do teatru reprezentuje też świetnie skomponowana scena „Salonu warszawskiego” z wyraźnym podziałem na kosmopolityczne towarzystwo „stolikowe” i patriotów stojących przy drzwiach. Nowocześnie i niekonwencjonalnie przedstawiono w spektaklu siły dobra i zła: aniołowie ubrani są w jasne prochowce, demony – w żołnierskie mundury, a sam Belzebub jest cwanym tajniakiem w czarnym garniturze i ciemnych okularach.

Bardzo współczesne podejście do mitów romantyzmu ujawnia się już w scenie więziennej. Spotykający się nocą uwięzieni filomaci nie kreują się na wielkich bohaterów, słowa dramatu nie brzmią w ich ustach patetycznie. Wielką zasługą aktorów (na szczególną uwagę zasługują Michał Chorosiński jako Frejend, Adam Szczyszczaj jako Jan Sobolewski i Cezary Łukaszewicz jako Adolf) jest nadanie wierszowanym tekstom Mickiewicza tonu swobodnej rozmowy. Historie o torturach i zsyłkach, choć opowiadane w sposób anegdotyczny, nie tracą nic ze swej powagi. Czekający na śmierć mężczyźni oswajają jednak lęk przez rozmowę, szukanie bliskości drugiego człowieka, wspólne picie wina. Dyrygujący męskim chórem Konrad inicjuje pełną mocy pieśń z refrenem „zemsta na wroga, z Bogiem i choćby mimo Boga”.

Najważniejszą i – co tu dużo mówić – najlepszą część przedstawienia stanowią wielkie monologi, począwszy od Improwizacji Gustawa-Konrada po Sen Senatora. Bartosz Porczyk, który potrafi zrobić z Małej i Wielkiej Improwizacji prawdziwe aktorskie show, mocno daje nam odczuć, na czym polega Konradowa pycha. W jego wykonaniu staje się ona artystycznym samozadowoleniem i narcyzmem, bezkrytycznym przekonaniem o własnej wielkości. Zgodnie z tekstem „cóż po ludziach, czym śpiewak dla ludzi?”, Porczyk prawie cały monolog wygłasza, stojąc tyłem do widowni. Z poetyckich przechwałek Konrada przed Bogiem czyni słowno-muzyczny performens: jego Konrad, sięgając gwiazd, wydobywa w nich dźwięki, składające się na oryginalną kompozycję. Dopiero kiedy bohater stanie oko w oko z Bogiem (ciekawym zabiegiem było wprowadzenie jego wizji w postaci starszego mężczyzny w białym garniturze) zaczyna się jąkać, traci pewność siebie. Scena improwizacji i egzorcyzmów to prawdziwy popis aktorskich umiejętności Porczyka, jego „chwila Samsona”.

Intrygująco przedstawia się również Widzenie księdza Piotra: w tej roli wystąpił równie świetny Mariusz Kiljan. Jego ksiądz Piotr to nie tylko prosty kapłan, który przed obliczem Boga jest „prochem i niczem”. To także targany wątpliwościami słaby człowiek, który myli nadprzyrodzone wizje z rojeniami własnego umysłu. Kiljan trzyma w dłoni mały krucyfiks, który traktuje jako autentyczną reprezentację Chrystusa, adresata jego wypowiedzi (kiedy raz po raz zwraca się do niego: „Panie!”, postukuje palcem w krzyżyk lub zdaje się z jego wnętrza nasłuchiwać boskich odpowiedzi). Mesjanistyczna wizja Polski, wyłaniająca się z widzenia, jest bardzo gorzka, naznaczona niepewnością i niewiarą.

Obok Porczyka i Kiljana znakomicie wypada również Wiesław Cichy w roli Senatora, małego, obleśnego służbisty. Scena Snu, w której Senator atakowany jest przez demony, budzi skojarzenia nie tylko z seansem opętania, ale i z rozpaczliwym zmaganiem z własną podświadomością. Bohater wije się na krześle, niby przewracając się przez sen z boku na bok, parska, śmieje się i krzyczy: pełno w tej scenie skłębionych emocji i czarnego humoru.

Dobre aktorstwo to podstawa sukcesu spektaklu. Mówienie „Mickiewiczem” brzmi bardzo naturalnie, teksty wierszowane, umiejętnie zinterpretowane, brzmią bardzo soczyście, na pierwszy plan wysuwa się piękno słowa i kunsztowność metafory. Wyjątkowy klimat przedstawienia opiera się jednak również na wyjątkowej scenografii Roberta Rumasa, kostiumach Julii Kornackiej i Arka Ślesińskiego oraz nastrojowej muzyce Mai Kleszcz i Wojciecha Krzaka.

Inscenizacja „Dziadów” w reżyserii Zadary jest przedsięwzięciem bez wątpienia godnym uwagi, oryginalnym, łączącym romantyczną monumentalność z nowoczesnością. Rezygnacja z patosu i górnolotności sprawia, że klasyka przemawia do współczesnego widza bardzo zrozumiałym językiem. Mimo że nie dokonano żadnych zmian w oryginalnym tekście, mieni się on wciąż nowymi znaczeniami i bardzo naturalnie wpisuje się w kontekst współczesnej kultury, naznaczonej kryzysem wartości.

(tekst pisany dla "Dziennika Teatralnego" : www.dziennikteatralny.pl)



Komentarze