"Samospalenie" - monodram Przemysława Bluszcza w Centrum Sztuki Impart


 Monodram jest doskonałym sprawdzianem aktorskich umiejętności. Skupić uwagę widza na kilkadziesiąt minut, „wystarczając” za cały zespół jest nie lada wyzwaniem. Przemysław Bluszcz w teatrze jednego aktora czuje się jak ryba w wodzie. Jego sceniczna osobowość i charyzma w „Samospaleniu” (reżyseria: Krzysztof Szekalski) sprawiają, że postać byłego agenta Służby Bezpieczeństwa jest o tyleż przerażająca, co w słabości swojej ludzka.

Monolog bohatera to polityczno-społeczny wykład, ilustrowany zdjęciami z epoki, a zarazem spowiedź agenta, który spogląda w przeszłość z dumą i sentymentem, niebezpiecznie zmierzającym w kierunku egzystencjalnego lęku. Tytułowe samospalenie to epizod z 1968 roku: dokonał go na Stadionie Dziesięciolecia Ryszard Siwiec – był to wyraz buntu wobec wkroczenia wojsk Układu Warszawskiego do Czechosłowacji. Bohater spektaklu analizuje motywy jego postępowania, relacjonuje ostatnie chwile jego życia, przegląda pożegnalne listy. Przede wszystkim jednak opowiada o swoich doświadczeniach w roli śledczego i mistrza przesłuchań – jest zuchwały, pewny siebie, przekonany o słuszności swego postępowania.

Bohater przedstawia się widzom jako „dobry człowiek”, który „na nikogo się nie obrażał”. Historie o wątpliwych moralnie metodach śledczych przekazuje w tonie żartobliwym, niczym powtarzane w towarzystwie anegdoty. Część historii stopniowo – i zaskakująco – zmienia zabarwienie emocjonalne (jak epizod o młodej dziewczynie, która, opisywana zrazu jako kochanka agenta, okazuje się jego ofiarą). Bluszcz czaruje publiczność od pierwszej chwili, nie pozwala na jednoznaczną ocenę swojego bohatera, kreuje silną postać, której – paradoksalnie – chciałoby się wierzyć.

Jego bohater daleki jest od usprawiedliwień, tłumaczeń. Wezwany do złożenia samokrytyki, wygłasza płomienną mowę pod hasłem „przepraszam”, w rzeczywistości wychwalającą pod niebiosa zalety komunistycznego państwa (w którym każdy przecież miał pracę, analfabetyzm nie istniał, polska kultura była znana od Cannes po Szanghaj, a nikt „nie chciał” wyjeżdżać z kraju). Dzięki wygłaszaniu tekstu w tonie mocno ironicznym, Bluszcz obnaża mechanizmy propagandy, przedstawia tok myślenia jednostki wiernej zbrodniczemu systemowi i jemu ślepo posłusznej.

Do ostatniej chwili spektaklu bohater jest dla widza bezimienny. Funkcjonuje jako swego rodzaju rola społeczna, z przynależnym jej pakietem zachowań i wypowiedzi. Kiedy w ustach postaci pojawiają się nieco groteskowe słowa: „powinienem był zostać aktorem”, traktujemy ją z przymrużeniem oka.
Twórcom spektaklu udało się wykreować duszny, niepokojący klimat, kontrastujący z sarkastycznym żartem i anegdotycznym sposobem opowiadania. Bluszcz święci aktorskie triumfy od początku: niczym konferansjer przechadza się między widzami, śledzi ich wzrokiem, domaga się uważnego słuchania. Swoje kwestie wygłasza z wielkim przekonaniem, stawiając historyczną prawdę na ostrzu noża. Jego bohater „wie najlepiej” i swoją wiedzą dzieli się z widzami. Aktor podczas przedstawienia funduje publiczności szeroką gamę emocji: od rozbawienia po przestrach i zadumę. Zadziwiające wyznanie w scenie finałowej każe nam wziąć całą opowieść w gruby nawias, spojrzeć inaczej na historię Ryszarda Siwca i jej osadzenie w realiach społecznych.

„Samospalenie” to spektakl znakomity, świeży, zaskakujący. Pozwala widzowi spojrzeć na rzeczywistość lat 60. z punktu widzenia sługi systemu, odkryć ciemną stronę wydarzeń przefiltrowanych przez osobistą historię bohatera. Jest równocześnie pokazem nadzwyczajnych umiejętności Przemysława Bluszcza, z powodzeniem zastępującego cały zespół, aktora totalnego.


Komentarze