Pisarstwo Małeckiego fascynuje mnie od czasów lektury psychodelicznego "Dżozefa". Kolejne powieści: "Przemytnik cudu", "W odbiciu" czy "Odwrotniak" zaintrygowały mnie i przeraziły jednocześnie.
"Dygot" to na ich tle jednak zupełnie inna literacka jakość: połączenie zanurzonej w nurcie "wiejskim" powieści obyczajowej z mroczną baśnią. Opowieść o losach dwóch rodzin mieszkających w centralnej Polsce, obejmująca okres od II wojny światowej po czasy współczesne, to przede wszystkim portret Innego, który automatycznie kojarzony jest z obcością i traktowany wrogo. Wiktor cierpi na albinizm, przez nieuświadomionych krajan nazywany jest jednak antychrystem, od dzieciństwa prześladowany i obarczany winą za wszelkie klęski małej społeczności. Emilia ratuje się z pożaru potwornie poparzona, a cielesne rany skazują ją na samotność. Losy tej dwójki "odmieńców" splatają się na tle niezwykłych, groteskowych i przerażających zdarzeń. Przyszłość wnika tu w nurt teraźniejszości w postaci ponurych przepowiedni i przeczuć, współczesność żywi się historią i wydaje się jej skarlałym powtórzeniem. Tytułowy dygot ma w powieści wiele znaczeń, jest nade wszystko metafizycznym niepokojem, niezgodą na ludzkie okrucieństwo i skazony nim świat. Język powieści łączy w sobie dosadność i konkret z poetycką sensualnością. Na gruncie realizmu Małecki radzi sobie równie dobrze, jak w żywiole fantastyki. "Dygot" to rzecz bardzo dobra, zatrważająco ponura przypowieść o ludzkich uprzedzeniach, a zarazem piękna i poruszająca historia miłości niemożliwej i poświęcenia wykraczającego poza granice racjonalności.
Komentarze
Prześlij komentarz