"Mam na imię Lucy" - Elizabeth Strout









„Mam na imię Lucy” to prosta, subtelnie opowiedziana, piękna historia o sprawach najważniejszych. Tytułowa bohaterka, mieszkająca w Nowym Jorku z mężem i dwiema córeczkami pisarka, trafia do szpitala na dziewięć tygodni.  Najważniejszym epizodem tego wyjętego z życia okresu stają się odwiedziny jej dawno niewidzianej matki. Rozmowy kobiet stają się terapeutyczne dla nich obu: zrazu niewinne opowieści o ludziach z rodzinnego miasteczka Lucy rozrastają się w ciąg wspomnień z dzieciństwa i młodości bohaterki. Wspomnienia przeplatają się z opowieściami o nowojorskim życiu Lucy, jej małżeństwie i karierze literackiej, która była dla niej ucieczką od biedy dzieciństwa i związanej z nią małomiasteczkowej alienacji. 

Strout odnosi się do swoich bohaterek z ogromną czułością i wyrozumiałością. Stopniowo odsłania prawdę o przeszłości postaci, oświetlanej przez teraźniejszość. Jej proza zachwyca ciepłym humorem, wrażliwością na emocjonalne niuanse. Lucy, nazywana przez matkę pieszczotliwie „Smutaskiem”, budzi sympatię już od pierwszych stron: jest silną, lecz otwartą na drugiego człowieka kobietą, godzącą się ze swoją przeszłością.

Trudno dokładnie opisać, co sprawia, że powieść czyta się z wielkim podziwem i przyjemnością. Strout jako mistrzyni stylu, pozostaje zarazem bardzo bliska życiu, na które składają się pozornie nieznaczące drobiazgi: słowa, gesty, spojrzenia. Powieść „ Mam na imię Lucy” jest historią o łączności między „kiedyś” a „teraz”, o budowaniu tożsamości i dorastaniu, o niełatwej miłości między dziećmi a rodzicami, a zarazem o wielkiej sile literatury, która ocala od zapomnienia.

Komentarze