Reżyser
spektakli dla dzieci, Marta Kwiek, dała się poznać widzom sceny
Wrocławskiego Centrum Twórczości Dziecka jako wrażliwa
„opowiadaczka” barwnych historii o wielkich problemach małego
człowieka. Po opowieści o oswajaniu inności („Historia
potworzasta z parasolkowego miasta”) i zmaganiu z nieśmiałością
(„Wspaniała przygoda zająca Teofila”) przyszedł czas na
historię o dziecięcych lękach – w nowym spektaklu „Nie ma się
czego bać”.
Bohaterką
przedstawienia jest Michasia (uroczo dziewczęca Anna Zych),
szykująca się do snu w swoi pogrążonym w półmroku
pokoju. Nadchodząca noc jest dla niej czasem niespokojnego zmagania
się ze swoimi lękami przed tajemniczymi cieniami zwiastującymi
obecność potworów. Tej nocy, o której spektakl
opowiada, dziewczynka spotka się ze Straszysławem Trwożliwym
(Łukasz „Siwy” Staniewski) – stworem, który jest
uosobieniem jej nieracjonalnych strachów. Wspólnie będą
musieli zmierzyć się z wyprawą do niebezpiecznego miejsca
(„zapasowej szafki”), w której złośliwy Gang Gałganów
więzi przerażonego i błagającego o ratunek Pająka.
Prosta
historia osadzona w pięknej scenografii (autorstwa Dominiki
Chochołowskiej-Bocian) staje się dla rodziców inspiracją do
refleksji nad naturą dziecięcych lęków i sposobów
radzenia sobie z nimi. Paradoksalnie, tytułowe zdanie: „nie ma się
czego bać”, pojawia się w ustach mamy Michasi, która
bagatelizuje obawy córeczki. Na scenie to dziecko z pomocą
wyobraźni, racjonalizacji i oswajania rzeczywistości słowem,
samodzielnie oswaja swoje lęki. Artystyczna wizja łączy się zatem
z praktycznymi technikami psychologicznymi, które mogą okazać
się przydatne dla rodzica (wśród tekstów, które
wygłaszają bohaterowie pojawiają się choćby zdania: „wyobraź
sobie, że się nie boisz” czy wielokrotnie powtarzane: „nie mam
trwogi przed...”).
Ruch
sceniczny cechuje spora dynamika (Michasia i Straszysław skaczą i
biegają wokół łóżka, tajemnicza szafka trzaska
drzwiczkami, a na tylnej ścianie kołyszą się obrazki), która
gwarantuje utrzymanie uwagi małego widza. Szczególnie
atrakcyjna estetycznie jest scena z udziałem Gałganów, jak
nazywane są zbiorczo przeróżne niepotrzebne, zgromadzone w
„zapasowej szafce” przedmioty (od kłapiącej paszczą walizki,
po błyskające okrągłymi oczami rakietki do badmintona):
bohaterka skonfrontowana ze swoim „niebezpiecznym” miejscem
odkrywa, że budzące strach przedmioty to zwykłe „graty” (to
neutralne semantycznie słowo staje się zresztą w ustach
odczuwającej ulgę dziewczynki autentyczną obelgą). Ciekawy zabieg
zastosowano również w kreacji postaci Straszysława: na tułów
potwora składa się poduszka-przytulanka Michasi, na głowę –
zdjęta z jej półki książka.
Napięcie
budowane jest dzięki grze świateł i cieni (pełne światło
zastosowano dopiero w ostatniej scenie poranka) oraz nastrojowej
muzyce Elżbiety Sokołowskiej (powracający w pierwszej i ostatniej
scenie spektaklu „Demoniczny blues” ma skoczną, wpadającą w
ucho melodię – w zależności od reakcji bohaterów może
budzić niepokój lub wywołać śmiech). Przedstawienie, choć
zrealizowane za pomocą prostych środków i scenicznych
rozwiązań, ma swój oniryczno-baśniowy urok.
„Nie
ma się czego bać” jest opowieścią atrakcyjną i dla dziecka, i
dla dorosłego. Młody widz daje się porwać rytmowi historii i żywo
reaguje na sceniczne gagi, rodzic ma szansę dostrzec terapeutyczny
wymiar bajki i czerpać z niej inspiracje do rozmów z
przeżywającymi własne niepokoje pociechami.
(zdj. Dominika Chochołowska-Bocian, za: www.centrumtworczosci.pl)
Komentarze
Prześlij komentarz