Od czasu do czasu, sięgając po książki nowych (tzn. nie znanych mi dotąd) autorów, doświadczam niezwykłego i bardzo przyjemnego uczucia rozpoznania, czyli głębokiej wdzięczności dla pisarza i zachwytu nad tym, jak bardzo bliskie mi jest jego postrzeganie świata. Podejrzewałam zresztą, że małżonka mojego ukochanego Paula Austera, którego prozę pochłaniałam pasjami parę ładnych lat temu, również okaże się bystrym i wrażliwym obserwatorem rzeczywistości.
Gdy czytałam "Lato bez mężczyzn", trudno mi było pozbyć się uśmiechu na twarzy: jednak był to uśmiech zwiastujący pogodę i spokój, a nie wesołkowatość. Narratorką powieści jest Mia Fredriksen, poetka w średnim wieku, która przeżywa załamanie nerwowe (przyczyna: mąż po trzydziestu latach małżeństwa poprosił o "przerwę"). By odnaleźć równowagę, wraca do rodzinnego miasteczka w Minnesocie, gdzie regularnie spotyka się z matką i jej przyjaciółkami, prowadzi warsztaty poetyckie dla grupy siedmiu trzynastolatek i zaprzyjaźnia się z młodą sąsiadką z dwójką dzieci. Poznajemy przy tym przede wszystkim wewnętrzny świat bohaterki, jej erudycyjne przemyślenia na temat życia, poezji, nauki i mądrego feminizmu. Mia wielokrotnie, niby w XIX-wiecznej powieści, zwraca się wprost do czytelnika, wyjaśnia mu chronologiczne przeskoki lub tłumaczy się z fabularnych przemilczeń. Kreśli prześwietne portrety kobiet w różnym wieku, ukazując przemijalność właściwych każdemu etapowi życia trosk i kłopotów. Snuje przy tym spokojną, ironiczną i inteligentną opowieść o problematycznych relacjach małżeńskich, przyjacielskich i rodzinnych, okazując wielką wyrozumiałość dla ludzkich słabości.
Komentarze
Prześlij komentarz