"Ofelia i Ha" - reż. Grzegorz Grecas - Teatr Lalki i Aktora w Wałbrzychu

Kim jest Hamlet dla pokolenia współczesnych nastolatków? Czy to możliwe, by bliski im był jego indywidualny język i wrażliwość? Spektakl „Ofelia i Ha” w reżyserii Grzegorza Grecasa proponuje zupełnie nowe odczytanie Szekspirowskiego tekstu, oddając głos parze młodych, niezależnych, zagubionych w świecie bohaterów, szukających ucieczki przed fałszem.

Jak sugeruje tytuł, to postać Ofelii (Katarzyna Kłaczek) wysuwa się na pierwszy plan. Przybiera ona role-maski: kochanki, antagonistki, alter ego i osobistego demona Hamleta, łączy w sobie cechy bezradnego dziewczątka i świadomej siebie, dojrzałej kobiety. Buntowniczą pieśnią mami i przyciąga uwagę ukochanego, podchwytuje wiele jego tekstów, wypowiadając je z większym niż „Ha” sarkazmem i zawziętością. O ile Hamlet buntuje się przeciwko toksycznym więziom rodzinnym i matczynej władzy, Ofelia sugeruje bunt wobec życia w ogóle. Konfrontacja tych dwóch postaci doprowadzi do świadomego wyboru śmierci jako ostatecznego „nie” w odpowiedzi na niesprawiedliwość losu. Całość akcji dałaby się sprytnie ująć w nawias opowieści zza grobu tej pary, zwłaszcza że w pierwszej scenie spektaklu widzimy drgające ciała Ofelii i Hamleta, które ożywają by snuć swą tragiczną opowieść. Przyjęcie założenia historii post mortem ratowałoby od chaosu całą konstrukcję przedstawienia, opartego na poszatkowanym Szekspirowskim tekście.

Hamlet (bardzo dobrze zagrany przez Pawła Pawlika) ma w sobie coś z rozhisteryzowanego nastolatka, szaleńca, czy wręcz psychopaty, który manipuluje swoim otoczeniem i poniekąd „reżyseruje” sceniczne sytuacje. Słynne „być albo nie być” wybrzmiewa na scenie dwukrotnie: najpierw w wykonaniu Horacego (Jerzy Gronowski) zdominowanego przez przyjaciela, następnie – samego Hamleta, prowokacyjnie stojącego tyłem do widowni.

Dramat duńskiego księcia odbywa się w ascetycznej, biało-czarnej scenografii (aut. Alex Aleksiejczuk). Z tyłu sceny umieszczono zniekształcające rzeczywisty obraz lustra, pośrodku – płytkie baseniki z wodą, która jest złowrogim zwiastunem nadchodzącej śmierci Ofelii. W żywym planie obok tytułowych postaci oglądamy tylko Horacego (który wciela się również w role Grabarza i Aktora z goszczącej w Elsynorze trupy). Król, Królowa, Poloniusz i Laertes to lalki-pionki, przesuwane z miejsca na miejsce przez Ofelię i Hamleta (trzeba dodać: lalki dość upiorne, przypominające krawieckie manekiny, przerażająco piękne).

Konstrukcja spektaklu jest niepokojąco poszatkowana, a obfitość tekstu, niewspółmierna z okrojoną fabułą dramatu daje efekt niepotrzebnego nadmiaru, przegadania („słowa, słowa, słowa…”). Nie sposób odmówić „Ofelii i Ha” dobrych, a nawet bardzo dobrych momentów (jak psychodeliczny dialog Hamleta z Poloniuszem czy przejmujący finałowy monolog księcia), jako całość przedstawienie ma w sobie jednak (zamierzony?) emocjonalny chłód. Wydawać by się mogło, że założeniem spektaklu jest podkreślenie wagi postaci Ofelii. Jednak obsadzenie w tej roli aktorki bardzo młodej, niewątpliwie zdolnej, lecz niedoświadczonej i interpretacyjnie nierównej, sprawia, że na tle wyrazistej roli Pawlika-Hamleta wypada ona dość blado.


Powstały w ramach projektu „Młodzi twórcy – młodym widzom” spektakl Grzegorza Grecasa lansuje niewątpliwie interesujące pomysły na ożywienie klasyki tak, by przybliżyć ją wrażliwości współczesnego nastolatka. Być może młodzież, dla której szybkość i zwięzłość przekazu informacji jest zjawiskiem naturalnym i pożądanym, wykaże większe zrozumienie dla przedstawienia od niżej podpisanej, której obce jest choćby doświadczenie szkoły gimnazjalnej. Pozostaje zatem tylko wyrazić nadzieję, że młodzi twórcy i młodzi widzowie istotnie znajdą w „Ofelii i Ha” wspólny język. 

Komentarze