Paradoks
nienawiści polega na jej uniwersalności. Międzyludzka niechęć i wynikająca z
niej przemoc przekraczają granice narodów, ras i kultur. Spektakl Teatru Arka „Jądro
ciemności” w reżyserii Renaty Jasińskiej, inspirowany opowiadaniem Josepha
Conrada, przedstawia ową ponadczasową wrogość w szerokim kontekście. Kolonialna
walka rasowa z literackiego pierwowzoru na scenie przybiera postać
wszechogarniającego lęku przed Innym, któremu odbiera się prawo do
człowieczeństwa.
Napięcia w przedstawieniu rodzą się zatem nie tylko na
linii czarny-biały i dziki-cywilizowany, ale i mają charakter stricte
metafizyczny. Granice międzyrasowe ulegają zresztą rozmyciu. „Biały” bohater w
pierwszej scenie spektaklu zostaje zdominowany przez „czarnych” w przedziwnym
rytuale, który pozwala mu osobiście doświadczyć cierpień zadawanych „dzikim”,
by następnie zapanować nad nimi w okrutnej rzeczywistości „ludzkiego zoo”. Centralna
postać spektaklu (bardzo dobra rola Krzysztofa Brzazgonia) łączy w sobie cechy
Conradowskiego Kurtza (pana świata i samca alfa, podporządkowującego sobie plemiona)
i bardzo współczesnego Żołnierza-najemnika, zalęknionego i walczącego w nie
swoich wojnach („małego chłopca na usługach sklepikarzy”). Grupie „dzikich”
przewodzi Szamanka (charyzmatyczna Magda Korczyńska) która poprzez słowo i ruch
kształtuje sceniczną rzeczywistość.
Główny bohater podlega działaniu ślepych sił, których
nadrzędnym celem jest zniszczenie. Najpierw wciela się w rolę niby-cyrkowego
tresera, prezentującego skutych łańcuchami „innych”. Łańcuch funkcjonuje tu
jako symbol jego dominacji i triumfu, a zarazem zniewolenia (gdy za sprawą
zaklęć Szamanki staje się śmiertelnym zagrożeniem). Mężczyzna cały czas zmaga
się z własną nienawiścią, która każe mu innych „odczłowieczać” („czarny to nie
człowiek”) i zwierzęcym lękiem rodzącym agresję pozbawiającą ludzkich odruchów
jego samego. Bardzo mocną scenę rzezi, jakiej dokonuje, zamyka lament
dziewczyny, która opłakuje stratę brata (przejmujący występ Anny Rzempołuch).
Gorycz i grozę tego epizodu podkreśla fakt przekroczenia granic teatralności
(dziewczyna zwraca się do poległych imionami odtwarzających ich role aktorów).
Akcja spektaklu osadzona jest w umownej przestrzeni,
pomiędzy realnością a metafizyką. Element nadrealny reprezentują postaci
Czarnej i Białej Matki (w obu rolach wystąpiła świetna Agata
Obłąkowska-Woubishet). Czarna przemawia głosem sumienia Żołnierza i głosem jego
ofiar. Biała – jest myślicielka i prorokinią, duchowym przywódcą mitycznej
krainy Shambhali, w której ludzkość ma szansę rozwijać się między podziałami. Znamienne
jest w spektaklu to, że międzyludzka zgoda i miłość goszczą jedynie w tej
krainie. Metaforą tęsknoty za przebaczeniem i pokojem w bliżej nieokreślonej
przyszłości jest wprowadzenie na scenę postaci dziecka (wdzięczny i radosny
Tymek Woubishet). Mimo końcowego złagodzenia napięć ucieczką do Shambhali,
prawda o rzeczywistości okazuje się bardzo gorzka, a wydostanie się z błędnego
koła nienawiści – trudno wykonalne.
W przedstawieniu połączono dosadność wyrazu z symboliczną
subtelnością. Dialogom wielokrotnie towarzyszą rytualne pieśni i śpiewane protesty
(jak wykonywany z mocą przez Radosława Wojtasa song „Człowiek, mózg, maszyna”).
Akcja spektaklu rozgrywa się w ciemnej przestrzeni niemal pustej sceny, u stóp
widzów, którzy zaglądają w głąb tytułowego „jądra ciemności”. Conradowskie
piekło afrykańskiej dżungli uobecnia się na scenie Arki poza przestrzenią i
czasem: zaglądamy do niego z metafizycznym niepokojem. I przyglądamy się –
niestety – sobie samym. Najważniejsze z pytań brzmi jednak : z nadzieją czy z
trwogą?
(fot. z materiałów Teatru)
Komentarze
Prześlij komentarz