Jak
to u Towlesa (którego "Dobrym wychowaniem" zachwycałam
się jakiś czas temu) jest błyskotliwie, elegancko, sarkastycznie i
pięknie. Tytułowy dżentelmen to hrabia Aleksander Iljicz Rostow,
który za napisanie wywrotowego wiersza zostaje skazany na areszt
domowy w luksusowym hotelu Metropol. Z
dnia na dzień zamknięta hotelowa przestrzeń staje się zatem dla
niego całym światem, w którym przed marazmem i szaleństwem mogą
hrabiego uratować tylko drobne, arystokratyczne rytuały. Rostow
regularnie jada w restauracjach i pija dobre wina, raz w tygodniu
odwiedza fryzjera i szwaczkę. Przygląda się przy tym gościom i
pracownikom, co owocuje długoletnimi znajomościami na różnym
poziomie zażyłości.
Czytelnik
świadkuje kilkudziesięciu latom życia hrabiego w metropolowym
mikroświatku. W życie jednostki nie raz wkracza wielka historia
(luksusowe restauracje przyciągają wszak przeróżnej maści
polityków i tajniaków). Towles wygłasza mimochodem zjadliwe
komentarze do społecznych przemian w Rosji od lat dwudziestych po
sześćdziesiąte i ukazuje kraj przez pryzmat losów jednostek.
Rostow ukazany został jako figura ostatniego z dżentelmenów starej
daty; poznajemy go do głębi przede wszystkim w relacjach: z
rezolutną Niną, przyjacielem-wywrotowcem, Miszą, piękną aktorką
– Anną czy członkami hotelowej obsługi. Metropol funkcjonuje
jako miniatura państwa pełnego paradoksów, melancholii i tyranii.
Bohaterowie to świetnie zarysowane postaci z krwi i kości, pełne
życia i sprzeczności. Rostow od razu budzi sympatię swoimi małymi
dziwactwami i wielką wrażliwością. „Dżentelmen w Moskwie”
jest także wyrazem tęsknoty za czasami, kiedy kobiety były
eleganckie, a mężczyźni szarmanccy, legendarnymi niemal czasami
Puszkina i Czechowa. Powieść Towlesa ma w sobie urzekający wdzięk,
któremu warto się poddać.
Komentarze
Prześlij komentarz