"Rdza" to kolejna powieść Małeckiego o małej społeczności i międzypokoleniowych traumach. Mały Szymek traci oboje rodziców i trafia pod opiekę babki, Tośki. Dwoje ludzi naznaczonych stratą musi się nauczyć żyć razem. Ponad sześćdziesiąt lat wcześniej Tośka przeżywa swoje dzieciństwo w wojennej rzeczywistości. Miłość i śmierć splatają się nieustannie w opowieści, której akcja rozgrywa się na przemian "dziś" i przed wieloma laty. Zaburzenia chronologii pozwalają dostrzec skutki działań bohaterów przed ich przyczynami, dostrzec tragizm nieuchronnych konsekwencji podjętych niegdyś decyzji. Niby refren powracają wciąż w powieści słowa "wszystko będzie dobrze", które w konkretnych kontekstach osobistych traum bohaterów brzmią niemal zawsze gorzko i fałszywie.
Podobnie
jak we wcześniejszym "Dygocie" i "Śladach"
Małecki kreśli portret małej wspólnoty, w której nie sposób
przeżywać swojego nieszczęścia prywatnie. Powieść przepełniona
jest melancholią, smutkiem nad chwilowością tego, co dobre i
piękne. Szczęśliwe momenty w życiu postaci przybierają formę
mitu, który stanowi punkt odniesienia i źródło niezaspokojonych
tęsknot. Tytułową rdzę postrzegać można zatem jako symptom
nieuchronnego rozkładu, przemijania rzeczy – i ludzi.
Twórczość
Małeckiego śledzę od ładnych paru lat, począwszy od
psychodelicznych „Dżozefa” i „W odbiciu”. Autor doskonali
swój styl z powieści na powieść, wywołując u mnie autentyczny
dreszcz estetycznej przyjemności podszytej potwornym smutkiem.
Zawsze opisuje swoich bohaterów z ogromną wrażliwością i
współczuciem dla ich błędów. Czym zachwycam się niezmiennie i
wiernie.
Komentarze
Prześlij komentarz