„Blaszany bębenek” w reżyserii Wojciecha Kościelniaka to prawdziwa
muzyczno-teatralna uczta dla oka i ucha. Przedstawienie, które można, bez wyrzutów
sumienia, nazwać kolejnym ogromnym sukcesem wrocławskiego Capitolu, łączy w
sobie spektakularność efektów scenicznych z gorzkim, acz groteskowym
historycznym namysłem.
Bardzo trafnym i oryginalnym konceptem okazało się umieszczenie historii
Oskara Matzeratha w scenerii sklepu z zabawkami. Bohater (w którego rolę wciela
się genialnie Agata Kucińska) już w pierwszej scenie wspomina o zabawkach,
które „się bawią”. Owa groteskowa zabawa okazuje się metaforą okrutnych
mechanizmów zarówno indywidualnej egzystencji, jak i Historii. Zgrupowani na
scenie bohaterowie, skryci są zrazu za celowo przybrudzoną szybą sklepową: gdy
ta zostaje uniesiona w górę, oczom widza ukazują się aktorzy upozowani na manekiny,
które zaczynają się rytmicznie poruszać. Wizualne piękno pierwszych epizodów
okazuje się zaledwie zwiastunem znakomicie wykreowanych plastycznie muzyczno-choreograficznych
układów.
Główny bohater, który postanawia przestać rosnąć i ma zdolność rozbijania
szkła za pomocą głosu, jest narratorem swojej rodzinnej i osobistej historii.
To on posługuje się pojęciami wodewilu, burleski i opery w odniesieniu do
całości przedstawienia. On również, mimo nikłej postury (wieczną dziecięcość
Oskara podkreślono poprzez animację tintamareski) stanowi centrum scenicznego
wszechświata. Wszystkie narracje, historie i opowieści, opowiadają o nim lub do
niego się odnoszą. Oskar streszcza nam zatem kaszubskie perypetie babki, Anny
(niezrównana jak zwykle Justyna Szafran), matki-Agnieszki (Alicja Kalinowska) i
dwóch potencjalnych ojców (w roli Matzeratha wystąpił Maciej Maciejewski, w
roli Jana Brońskiego – Błażej Stencel). Archaiczność rodzinnych historii
podkreślają imitujące dawne fotografie projekcje wideo. Przemiana pokoleń
odbywa się na tle wielkich wydarzeń historycznych, które sygnalizowane są
poprzez wyraziste znaki i symbole (jak przypominające swastykę dziecięce
wiatraczki). Wielka Historia wkracza jednak w wiecznie dziecięcy świat Oskara w
formie okrutnej, groteskowej zabawy. Postaciom oznaczającym wrogie sobie armie
nadano rys zwierzęcy (małpie uszy, świńskie głowy); sceny przemocy i śmierć
mają charakter umowny, lecz bardzo mocno wwiercają się w umysł widza.
Spektakl został skomponowany z ogromną przemyślnością i precyzją, partie narracyjne
płynnie przeplatają się z imponującymi układami choreograficznymi (za które
odpowiedzialna jest Ewelina Adamska-Porczyk). Zespół Capitolu kolejny raz
stanął na wysokości zadania pod względem aktorskim i wokalnym (świetne role
wykreowali m.in. Maciej Maciejewski jako Matzerath, Katarzyna Pietruska jak
Roswita czy Mikołaj Woubishet jako Sigismund Markus). Na jego tle błyszczy
Agata Kucińska z Wrocławskiego Teatru Lalek, pokazując nam Oskara niewinnie
chłopięcego, zadziornego, buntowniczego i obrazoburczego. W przedstawieniu
powaga i groteska łączą się z (nierzadko czarnym) humorem; zestawienie sfery
sacrum i profanum jest świetnie widoczne w kilku scenach dziejących się w
kościele (rewelacyjne dialogi Oskara z Jezuskiem, dopełnione genialnie
zaśpiewaną rozmową imitującą niby w krzywym zwierciadle biblijną scenę, w
której Chrystus pyta Piotra: czy kochasz mnie?).
Na oszałamiającą urodę spektaklu składają się również scenografia i
kostiumy Anny Chadaj oraz projekcje Jakuba Lecha (szczególnie efektowne w
scenach rozbijania szkła: w tle, niby pośród aktorów, wirują wówczas widmowe,
szklane odpryski). Przedstawienie oddziałuje również wyrazistą kompozycją barw –
od „ziemniaczanego” brązu sukni babki Anny i sepii starych fotografii po jaskrawą czerwień kostiumu matki Oskara. Rzecz
jasna, głównym nośnikiem znaczeń i czynnikiem spajającym jest muzyka Mariusza
Obijalskiego, łącząca w sobie patos, elegancję i melancholię.
Spektakl, którego dynamika słabnie chwilowo po przerwie (w epizodzie z
bandą „wyciskaczy”) wieńczy mocna, wyrazista scena, z przejmującym śpiewem Macieja
Maciejewskiego. Jest to pieśń o zataczającej koło historii wielu narodów,
spirali przemocy, gniewu, nienawiści i śmierci. W tym kontekście konsekwentnie
eksploatowany motyw zabawy nabiera głębszego znaczenia. Okazuje się bowiem, że
wciąż bawimy się tak, jak wielu przed nami. A buntowniczy, lecz infantylny,
dźwięk blaszanego bębenka, nigdy nie słabnie.
(fot. Łukasz Giza)
Komentarze
Prześlij komentarz