Gregoire Delacourt - "Widać było tylko szczęście"



Delacourta pokochałam czystą miłością kilka lat temu po lekturze "Pisarza rodzinnego". Potem nadeszły ciche zachwyty nad "Listą moich zachcianek" i "Na pierwszy rzut oka". Ciche, bo takie właśnie są książki tego autora: subtelne, melancholijne, pełne smutnego piękna. "Widać było tylko szczęście" złamało mi serce, czytałam powieść (w błyskotliwym przekładzie Wiktora Dłuskiego) ze ściśniętym z gorzkiego wzruszenia gardłem. 

Antoine jest agentem ubezpieczeniowym, ma żonę i dwójkę dzieci. W dzieciństwie przeżył bolesne rozstanie z matką i śmierć siostry. Dorosłe życie również nie szczędzi mu rozczarowań, potknięć, zawiedzionych nadziei i obietnic bez pokrycia. Ile osobistego cierpienia jest w stanie znieść jeden człowiek, który boryka się z poczuciem opuszczenia, winy i wstydu? 

Powieść podzielona jest na trzy odrębne części, narratorem dwóch z nich jest sam Antoine, opowiadający o swoim dawnym i obecnym życiu (nie sposób bez zdradzania szczegółów fabuły opowiedzieć o traumie, która stała się przyczyną rozłamu na "przed" i "po"), narratorką trzeciej - jego dorastająca córka. Bohaterowie postrzegają świat przez pryzmat własnych zranień i emocji, poszukują sensu w wydarzeniach, które zostawiają nieusuwalne blizny. Jest w ich dramatyzmie zwykła, ludzka ciekawość, dociekanie przyczyn irracjonalnych zachowań, a przede wszystkim poszukiwanie uniwersalnych wartości, które czynią życie znośnym.

Książka wstrząsająca, pełna bólu i wołania o miłość, pokój, przebaczenie. Przeczytana i mocno przeżyta historia o ludziach z potrzaskanym losem. 


Komentarze