"Lot przez tęczę" - reż. Radosław Kasiukiewicz - Wrocławski Teatr Lalek


 

Bezmiar czy nadmiar frajdy? Wybierając się na “Lot przez tęczę” w reżyserii Radosława Kasiukiewicza, przygotujcie się na eksplozję wrażeń wizualno-dźwiękowych. Prosta historyjka o myszce Piki, która marzy o tym, by przelecieć przez tęczę, została przedstawiona w imponujący estetycznie sposób. Chwilami można jednak odnieść wrażenie, że to formalne fajerwerki wiodą prym i zagłuszają subtelność opowieści.



Główna bohaterka, Piki (Patrycja Łacina-Miarka) walczy o swoje marzenie z pomocą przyjaciół – zabawnej i zawsze wspierającej Tipo (Kamila Chruściel), ekscentrycznego podróżnika Chiki (Sławomir Przepiórka) i mędrca-wynalazcy Ziby (Marek Tatko). Na swojej drodze zmierzy się z podstępnym szczurem, Rydlakiem, oswoi lęk przed odkurzaczem, nauczy się rysować tęczę i spotka nietoperza. Historia opowiadana na scenie rozgrywa się etapami i rozbija na mniejsze epizody uzupełniane piosenkami, przez co niekiedy brakuje jej płynności.



Podziw budzą w spektaklu bezsprzecznie kostiumy i scenografia (dzieło Aleksandry Starzyńskiej). Latający odkurzacz, cytrynowy “generator” czy potężny ogon i otwierające się oko szczura budują sugestywne obrazy ze świata dziecięcej wyobraźni. Uzupełnieniem scenicznego dziania się są wizualizacje Anny Marii Szalwy, które pozwalają na stworzenie iluzji współistnienia świata realnego i wirtualnego (na przykład gdy Piki chowa do kieszonki rysunek z tęczą “namalowany” na ekranie, a z odkurzacza wyskakują widmowe pchły). Napięcie buduje również muzyka Tomasza Kasiukiewicza, w której dosłuchać się można klimatów klubowych; finałowa piosenka Piki wykonywana w oparach dymu brzmi zaś jak przebój disco z lat 80.



Postaci Piki i Tipo na początku spektaklu pojawiają się na scenie w wersji lalkowej. Subtelność i prostota animacji zostaje jednak wkrótce zastąpiona przez plan aktorski. Kostiumy aktorów mają indywidualny charakter – Piki i Tipo występują w futrzanych “sukieneczkach”, Chiki – w pasiastej koszulce marynarza i z tatuażem z kotwicą, Ziba – ze sztywnymi, drucianymi wąsikami. Świetnie sprawdził się pomysł na postać nietoperza (Marek Koziarczyk), który jest niepokojącym lalkowo-aktorskim tworem, świecącym w ciemności.



Historia o myszkach z jednej strony jest opowieścią o marzeniach i wartości przyjaźni, z drugiej dąży do edukowania najmłodszych ze sceny. Momentami przypomina ożywione kartonowe książeczki dla maluchów, w których umieszczane są obrazki podstawowych kolorów, zwierząt czy literek. Tipo uczy Piki mnemotechnicznych wierszyków, które pozwolą jej zapamiętać składające się na tęczę kolory, Piki rozpoznaje – z pomocą dzieci z widowni – odgłosy zwierząt w pracowni Ziby, by w końcu dostać na urodziny od przyjaciółki książeczkę z literkami. Jak się możemy domyślać, przedstawieniu chciano nadać charakter edukacyjno-rozrywkowy, jednak dydaktyzm niektórych scen wydawać się może nieco nachalny.



Dzięki aktorom każda z postaci ma swój charakterystyczny sznyt. Piki i Tipo są uroczo dziewczęce i zadziorne, Chiki – irytująco narcystyczny. Wobec dynamiki ich działań Ziba schodzi na dalszy plan – mam wrażenie, że Markowi Tatce trochę uwiera ta postać i nie do końca udało się uciec od postrzegania jego bohatera jako mężczyzny przebranego za mysz, a nie myszy jako takiej.



Od początku do końca spektaklu na scenie wiele się dzieje, a feeria barw i dźwięków może przytłaczać. Muzyka, choć powinna stanowić tło dla działań bohaterów, na początku spektaklu jest nieco za głośna i staje się trzecim głosem, tworzącym w dialogu myszek komunikacyjny chaos. Światła, animacje, wielkie rekwizyty i snujący się dym oddziałują na wszystkie zmysły, które wariują z oszołomienia.



Przy okazji oglądania “Lotu przez tęczę” mocno zastanawiałam się, na ile dorosły, skażony zgorzknieniem recenzent, władny jest obiektywnie ocenić spektakl dla dzieci (zwłaszcza gdy nie jest pedagogiem i/lub rodzicem). Wypada mu chyba tylko wsłuchać się w dziecięce szepty i komentarze na widowni. Fale chichociku towarzyszyły padającym ze sceny dość rubasznym żartom (zwłaszcza o szczurzej pupie). Mali widzowie chętnie rozpoznawali też zwierzęce odgłosy. Dwukrotnie w trakcie spektaklu, gdy tempo zwalniało, a światła przygasały między zmieniającymi się scenami, usłyszałam za sobą: “I...koniec!” Wniosek: spektakl budzi żywe reakcje. Jak zadziała na was – sprawdźcie sami. 

 

 Karolina Lubczyńska

 

(plakat Natalii Tilszner za: teatrlalek.wroclaw.pl) 













Komentarze