John Williams - "Stoner"

 

Kiedy zaczynałam czytać "Stonera", naprawdę nie spodziewałam się, jak wielkie wywrze na mnie wrażenie. To amerykańska powieść akademicka, wydana pierwotnie w 1965 roku, która na zasłużoną sławę musiała zaczekać ponad 40 lat (i to do pierwszych europejskich przekładów - za francuski odpowiadała moja ukochana Anna Gavalda). Oszczędna, elegancka, skromna w stylu, opowiada historię jednego życia skromnego wykładowcy. William Stoner, urodzony w chłopskiej rodzinie i wysłany na uniwersytet, by studiować rolnictwo, w połowie studiów zmienia kierunek i poświęca się literaturze angielskiej. Przez kolejnych czterdzieści lat uczy się i wykłada, a czytelnik jest świadkiem jego zawodowych i życiowcyh wzlotów i upadków.

Tak naprawdę w życiu Stonera nie dzieją się wielkie rzeczy, on nadaje im głębszy sens, między innymi dzięki fascynacji literaturą i niegasnącej pasji. Bohater nie ma wielkich wymagań, zgadza się pokornie na to, co przyniesie mu życie, choć w zawodowych sprawach nie raz dowodzi, że nie da sobie w kaszę dmuchać. W opowieści o jednym żywocie znajdziemy wiele cennych rozważań o miłości, namiętności, małżeństwie, rodzicielstwie, a przede wszystkim - literaturze samej w sobie.

Język powieści, dzięki przekładowi Macieja Stroińskiego (który zaopatrzył również powieść w fascynujące, poświęcone losom powieści i jej autora posłowie), urzeka prostotą, choć nie raz blisko mu niemal do prozy poetyckiej. 

"Stoner" to jedna z tych książek, w których dzieje się pozornie niewiele, jednak brak fabularnych zwrotów wynagradza zestawianie obiektywnych wydarzeń z bogactwem życia wewnętrznego Stonera. Powieść jest dla mnie jedną z literackich pereł tego roku, pełną spokojnej radości mimo smutku i melancholii.

Komentarze