Nie
mów, posłuchaj. Usłysz głosy tych, którzy odchodzili
w milczeniu. Zobacz krzywdę, płacz, cierpienie Osoby, zapamiętaj
ją. Spektakl Teatru ZAR „Armine, Sister” jest metafizycznym
seansem pamięci o historii, kulturze i „zapomnianemu”
ludobójstwu Ormian. Zespół artystów nie stara
się występować w ich imieniu, nazywając siebie raczej „świadkami
świadków”.
Przedstawienie,
które przemawia przede wszystkim obrazem i dźwiękiem, nie ma
charakteru linearno-narracyjnego. Jak zapowiada na wstępie reżyser,
Jarosław Fret, każdy z widzów z wielu scen, symboli i wrażeń
tka własną opowieść, przypominającą poetycką książkę.
Głównym „bohaterem” spektaklu jest wielogłosowa pieśń
z terenów Azji Mniejszej, Anatolii i Iranu. Wśród
wykonujących je razem z aktorami muzyków znaleźli się:
Dengbesz Kazo (kurdyjski śpiewak) Murat İçlinalça
(mistrz śpiewu w kościele pod wezwaniem św. Grzegorza Oświeciciela
w Stambule), Mahsa i Marjan Vahdat (śpiewaczki z Teheranu), Vahan
Kerovpyan (kompozytor i perkusista urodzony w ormiańskiej rodzinie w
Paryżu), Virginia Pattie Kerovpyan oraz Aram Kerovpyan (pochodzący
ze Stambułu mistrz śpiewu w katedrze ormiańskiej w Paryżu –
główny współpracownik ZARu w projekcie „Armine...”).
Podczas
Olimpiady Teatralnej zaprezentowano spektakl w przestrzeni Starej
Piekarni, ceglanego budynku, którego surowość doskonale
wpisała się w przekaz przedstawienia. Przestrzeń sceniczną,
zbudowaną na drewnianej platformie, podzielono na trzy
quasi-kościelne
nawy za pomocą potężnych słupów-kolumn z metalowymi
okuciami. Pierwsza odsłona przedstawienia „dzieje się” zatem
równocześnie w kilku planach – to widz decyduje, na co
patrzeć, gdy wzrok nie obejmuje całości sceny. Aktorzy stopniowo
przestawiają ogromne słupy (czemu towarzyszy metaliczny dźwięk
uderzeń młotka, pękania okuć i hałas upadających „drzew”) i
odsłaniają przed publicznością coraz większą przestrzeń.
Komponowane
przez aktorów sceny mają charakter symboliczny i uobecniają
tragiczną przemianę bezpiecznej codzienności w rzeczywistość
lęku, przemocy i cierpienia. Od początku ich poczynaniom – obok
głębokich, niepokojących pieśni – towarzyszą rytmiczne hałasy:
przede wszystkim głośne uderzenia drewnianych pałek i drewnianych
„drzwi”, zwiastujące nadejście nieokreślonego zła i śmierci.
Przed oczyma widza zmieniają się metaforyczne obrazy gwałtów
i morderstw; obok „bezpiecznych” barw drewna, piasku i płótna
pojawia się krwawa czerwień wełny i soku z dojrzałych granatów.
Ciało aktora staje się obrazem doświadczenia krzywdy, poniżenia,
odarcia z tożsamości. W jednej ze scen z rozbijanych na czworo
kolumn wysypuje się piasek – niby upływający czas, grzebiący
pamięć o tych, którzy odeszli. Prosty gest z wykorzystaniem
rekwizytu może się okazać niepokojący i budzić lęk: niewielka
zapalniczka czy okrągły kamień zawinięty w płótno
zaczynają funkcjonować jako swoiste narzędzia tortur.
„Armine...”
bliskie jest tajemniczemu rytuałowi: niby we śnie uobecnia dawne
wydarzenia, pozwalając im wybrzmieć na nowo tu i teraz, by ocalić
każde Ja, zapomniane wśród setek tysięcy umarłych.
Szczególnie wymowna okazuje się ostatnia scena spektaklu, w
której ciało aktorki, przysypane szarym piachem, zostaje na,
coraz słabiej oświetlonej, scenie, niby niemy wyrzut sumienia.
Przedstawienie przywołuje obrazy świata, którego już nie
ma, a każdą śmierć, jako indywidualną apokalipsę, otacza
należnym szacunkiem.
Seans
pamięci Teatru ZAR przeżywa się bardzo mocno. Aktorzy i muzycy
podejmują działania w bezpośredniej bliskości widza, który
czuje zapachy drewna i piasku, cierpnie na widok brutalności,
poddaje się transowi rytmicznych uderzeń młotów o drewno i
drapieżnych okrzyków mężczyzn. Spektakl nie dba o naszą
fizyczną i duchową wygodę – prowokuje i skłania do bolesnej
refleksji. Łączy w sobie głęboki smutek i piękno, które
zostają w nas i między nami, gdy prawie spłoszeni, zaniepokojeni
wychodzimy z sali.
fot. Maciej Zakrzewski
Komentarze
Prześlij komentarz