W 2011 roku w Niżnym
Nowogrodzie został zatrzymany profesor Anatolij Moskwin. W mieszkaniu
władającego trzynastoma językami specjalisty od kultury celtyckiej znaleziono
ponad dwadzieścia zmumifikowanych dziewczęcych ciał, ubranych w sukienki i
umalowanych jak lalki. Moskwin żył z nimi, rozmawiał, oglądał filmy, urządzał im
urodziny. Godny politowania samotnik czy psychopata? W spektaklu „Moskwin”
w reżyserii Leny Frankiewicz ukazano wielowymiarową postać nieszczęśnika kreującego
swoją własną, alternatywną rzeczywistość.
Widzowie
oglądający spektakl mogą się w istocie poczuć jak podglądacze. Na środku
teatralnej sali stworzono przestrzeń mieszkalną Moskwina pozbawioną ścian, poddaną
naszej obserwacji. Prostokątną „scenę” można okrążać dowolnie, wokół niej
ustawiono nieliczne krzesła, zaglądamy bohaterowi przez ramię, jesteśmy
świadkami jego codziennej egzystencji. Mieszkanie mężczyzny, noszącego znamiona
namiętnego zbieracza, jest przeładowane przedmiotami, zagracone (świetna,
budząca autentyczne zaniepokojenie scenografia Mirka Kaczmarka). Wokół mieszkania
wysypano pryzmy ziemi, sygnalizujące cmentarną przestrzeń, w której Moskwin
poszukiwał ciał do swojej „kolekcji”. Klimat grozy i lęku, podkreślony przez
rytualny śpiew Barbary Wilińskiej, towarzyszy nam od pierwszych chwil spektaklu.
W pierwszej
części przedstawienia jesteśmy świadkami prostej codzienności bohatera w
otoczeniu przerażających lalek. Moskwin (Tomasz Maśląkowski) słucha radia,
gotuje, pije kawę, przez cały czas prowadząc z lalkami jednostronny dialog.
Traktuje je jak swoich najbliższych, jak rodzinę, której nigdy nie miał. Szkoli
upiorne dziewczęta w sztuce baletu, uczy je języków, opowiada bajki na
dobranoc, ogląda z nimi telewizję. Zrazu jawi się nam jako nieszkodliwy
ekscentryk, który własną samotność zagłusza rzeczywistością prywatnego
spektaklu, niebezpiecznie ocierającego się o rozszczepienie osobowości. Moskwin
tratuje swoje „dzieci” z ogromną czułością i szacunkiem, dba o ich codzienne
potrzeby, układa do snu. Dzięki fenomenalnej grze Maśląkowskiego jest postacią,
która budzi nie tyle lęk, co politowanie, a nawet współczucie.
Przełomowym
momentem w kształtowaniu postaci staje się wyprawa po kolejne ciało. Bohater
wydobywa z torby ludzkich rozmiarów manekinową lalkę o ruchomych stawach,
kładzie ją na stole, obmywa, bandażuje, maluje. Manekin stanie się również
obiektem rytuału, w którym aktor pokryje swoje ciało mlekiem i mąką, owinie
pakułami, wydawać będzie drapieżne, zwierzęce ryki z samych trzewi. Ów
zaskakujący, niemal nieprzystający do pierwszej części przedstawienia epizod,
zdaje się wskazywać na tkwiącą w bohaterze bestię, której obecność, choć utajona,
jest wciąż realna. Psychologiczno-reportażowy spektakl kreśli portret
psychopatycznej osobowości, posługując się zrazu subtelnymi, a w końcu
drastycznymi środkami.
Postać głównego
bohatera, odsłaniającego kolejne oblicza, budzi skrajne emocje. Traktujemy go
jako nieco infantylnego samotnika, który z lęku przed światem ucieka do
własnych czterech ścian, aspołecznego geniusza. Psychologiczna głębia, którą
wydobywa z bohatera Tomasz Maśląkowski, pozwala w nim dostrzec również
dotkniętego traumą chłopca, który czuje się bezpiecznie jedynie pośród umarłych.
Wykreowany w
przestrzeni teatralnej świat robi wrażenie. Niepokoją przede wszystkim lalki:
niemowlę w masce przeciwgazowej, jasnowłosa baletnica w czerwonej puchówce,
niedźwiadek w kiczowatym dresie, czerwony kombinezon bez twarzy czy zrośnięte
niby syjamskie bliźniaczki dziewczynki w kraciastych sukienkach. Martwe, lecz
obdarzone przez Moskwina osobowością, postaci ożywają pod jego ręką, kierowane
jego głosem. Każda z lalek animowana jest odmiennie, jest wiotka i podatna na
działanie aktora. Na scenie wykreowano sprawnie działającą „rodzinę”, której
dyrygentem jest sam Moskwin. W spektaklu pada niewiele słów, bohater spełnia
się w działaniu. Wiele scen ma w sobie psychodeliczny urok, wśród nich między
innymi epizod w konwencji teatru cieni czy taniec z białym manekinem.
Przedstawienie
przypomina niebezpieczny spacer w labiryncie chorej osobowości. Widz zostaje
wyrwany z bezpiecznego ciepełka i zderzony z rzeczywistością oglądanego z
różnych perspektyw obłędu. Historia Moskwina uderza mocno i pozostawia widza z
wieloma pytaniami i wątpliwościami. A przede wszystkim z pierwotnym, bo
związanym ze śmiercią, egzystencjalnym lękiem.
:)
OdpowiedzUsuńJeden z najbardziej ciekawych spekatkli...
OdpowiedzUsuń