Cóż za przerażająca książka! Już dawno nikt mi nie zaserwował tak solidnej dawki niepokoju dzięki nieoczywistym motywom fabularnym i przedziwnym zwrotom akcji. „Wizyta” Helen Phillips to jedna z książek, o których lepiej szczegółowo nie opowiadać – wszystkie zaskakujące odkrycia głównej bohaterki będą dzięki temu wciąż przed wami.
Molly zostaje wieczorem w domu z dwójką małych dzieci. Mąż jest w delegacji, opiekunka ma wychodne. Kobiecie wydaje się, że w domu słyszy czyjeś kroki. Czy to słuchowa iluzja wywołana macierzyńsko-zawodowym przemęczeniem? I co ma z nią wspólnego tajemniczy człowiek w masce jelenia?
Powiem szczerze, przewracałam kartki z ogromną niecierpliwością i z dreszczem na plecach. Autorka podstępnie podzieliła tekst na krótkie epizody, które na zmianę opisują sytuację w domu Molly i jej pracę archeolożki. Każdy rozdział kończy się, rzecz jasna, w najbardziej emocjonującym momencie, napięcie rośnie, a silne emocje dawkowane są nam szczodrze, lecz stopniowo.
Historia Molly jest przede wszystkim opowieścią o macierzyństwie, którego istotą jest nieustanne oscylowanie między rozczuleniem a wkurzeniem. Phillips stawia pytania o to, do czego jesteśmy zdolni, by chronić swoje dzieci i co sprawia, że jesteśmy w stanie docenić ich obecność.
Warto pochwalić „Wizytę” za jej swoistą dziwność, senny klimat, a nade wszystko – autentyczną grozę. Czytać przed snem nie polecam. Sprawdziłam – trudno uspokoić tętno.
Jakby były komentarze to było by bardzo dobrze. Chyba każdy bardzo dobrze o tym wie.
OdpowiedzUsuń