Małecki znów powraca do swoich stałych motywów - miłość i śmierć, miasto i wieś, młodość i starość, witalność i przemijanie. Siedzi mi w głowie ta książka mimo narracyjnego chaosu i zbyt patetycznego języka w scenach erotycznych.
Młode małżeństwo, Janek i Iga, spotykają się z inną parą, Mateuszem i Weroniką. Rozmawiają, gotują, kochają się, wymieniając się partnerami. Co jednak gdy fizyczna intymność zacznie prowadzić i do emocjonalnej bliskości?
Historia Janka, który jest właściwie głównym bohaterem (perspektywę Igi poznajemy w sumie w dość szczątkowej formie), uzupełniania jest i oświetlana przez opowieść o jego ojcu, samotnie mieszkającym na wsi, od lat przeżywającym odejście żony, która związała się z innym mężczyzną. Narracja o dwóch pokoleniach rodziny Wrzosków przeplatana jest również rozdziałami pisanej przez Janka książki i wspólnymi zapiskami Janka i Igi.
Nie do końca rozumiałam motywacje młodych bohaterów, szukających przygód mimo dobrych relacji w związku. Irytowało mnie uzwnioślanie erotycznych przeżyć. Dominująca perspektywa Janka sprawiła, że nawet jego żona (nie wspominając o drugiej parze) była postacią płaską, jednowymiarową (w ostatniej części powieści autor jakby chciał to nadrobić, ale wtedy nagromadzenie faktów, przeżyć i emocji z punktu widzenia Igi już trochę przytłacza). Najpiękniej Małecki pisze tym razem o relacji ojcowsko-synowskiej, o chorobie i byciu towarzyszem odchodzenia najbliższej osoby (czułam tu pokrewieństwo z "Ogrodnikiem i śmiercią" Gospodinowa). I o lisie (więcej nie zdradzę).
"Obiekty głębokiego nieba" to z pewnością powieść lepsza niż poprzedni "Korowód", który mimo ciekawej konstrukcji mnie rozczarował (w "Obiektach..." uważny czytelnik znajdzie zresztą malutkie do niego nawiązanie). Ale nie tak dobra jak "Dygot", "Rdza", "Horyzont" czy "Dżozef".
Komentarze
Prześlij komentarz